poniedziałek, 20 października 2014

20/10/14

Są 2 rodzaje stresu. 
Pierwszy, ten pozytywny, który sprawia, że czujesz adrenalinkę, ale ona tylko motywuje Cię do dalszego działania, w efekcie czego z reguły wypadasz jak chcesz, lub nawet lepiej.
Drugi natomiast, ogarnia cię, paraliżuje i prowadzi do katastrofy. 


Nigdy nie miałam zbytniego problemu ze stresem. Stojąc na scenie czy przy odpowiedzi czasem zatrzęsły mi się nogi, ale nie traktowałam sprawy na poważnie i dawałam sobie radę.
Od 5 lat chodzę na chór i po raz pierwszy w życiu poczułam stres na konkursie. Był to niestety ten zły stres, który totalnie sparaliżował moją przeponę i struny głosowe i choć dałam z siebie wszystko, to wiem, że nie wypadłam najlepiej, nikt nie wypadł. Jak na ironię, konkurs ten od 5 lat był tym najważniejszym.

Naprawdę  nie znajduję pocieszenia w tym, że dostaliśmy dodatkową nagrodę. Tak długo się przygotowywaliśmy, tak zawzięcie ćwiczyliśmy, mieliśmy dopracowany najdrobniejszy szczegół. Na próbach doszło nawet do wylania łez z zachwytu. Brzmieliśmy jak 'stare, dobre Voce'. 
Co się stało? Nie umiem tego zrozumieć...
Po prostu spieprzyliśmy sprawę. Mieliśmy ogromne szanse, których nie wykorzystaliśmy. Takiego składu jak dziś już nie będzie. I to nie jest coś, co można tak po prostu wrzucić w kąt i stwierdzić, że nic się nie stało, będzie lepiej. Problem w tym, że może już nie być. Łatwo jest mówić komuś, kto nigdy niczego nie przegrał, a co miałoby dla niego ogromne znaczenie (nie, nie chodzi mi tu o jakieś konkursy szkolne). Nie po to ćwiczy się przez 5 lat (nieraz do zasłabnięcia, co miało miejsce przygotowując się właśnie do tego konkursu), żeby wszystko spierdolić jakimś jebanym stresem. 
Mogłabym sie tłumaczyć, że było złe nagłośnienie, skoro przy jednym z utworów nie słyszałam pianina które stało 10m ode mnie, ale skoro inne chóry dały radę, to nie jest to żadne wytłumaczenie. 
Nie wiem, kiedy uda mi się to przeboleć, zapomnieć, albo stwierdzić, że było minęło. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam podobnie załamana. Czuję, że jeszcze długo będę dochodzić do siebie, a przez pryzmat tego, co się stało, rozumiem wszystkich tych, którym też się nie udało podwójnie.
 Naprawdę łatwo jest pocieszać, oczywiście to doceniam. Ale kiedy ktoś mówi mi, że nie powinnam się tym aż tak przejmować to mam ochotę mu zajebać. 
Oczywiście, mamy nauczkę, na pewno wyciągniemy z tego wnioski. Ale nie potrzeba nam teraz słów, które jeszcze bardziej dobijają, naprawdę, dobili nas już wystarczająco. Wsparcie, tego mi trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz